O nauczycielach nieco krytycznie.

Dziś będzie troszkę krytyki. W związku z coraz to częstszym zjawiskiem, które mnie już nawet bulwersuje.

Otóż, przychodzą dzieci i rodzice po lektury do biblioteki publicznej. Oczywiście pewną ilość ich mamy. Nie są to jednak dziesiątki lub setki i zwyczajnie zawsze dla kogoś ich zabraknie. Przychodzą, bo mówią, że w szkolnych bibliotekach albo nie ma lektury w ogóle, albo już. I gdy u nas też jej zabraknie wówczas sypią się jedynki w dzienniku.

Pytam: Dlaczego wszystkim klasom na raz jest zadawana ta sama lektura, skoro szkoły mają braki w księgozbiorze? Dlaczego takich braków nie uzupełniają?

Takie sytuacje są w wielu bibliotekach i tych dużych i tych małych.

Proszę nie spodziewajmy się, że nagle biblioteki publiczne wyręczą biblioteki szkolne i  zakupią po 500 – 1000 sztuk jednej lektury.

2 myśli na temat “O nauczycielach nieco krytycznie.

  1. Racja. Poza tym kanon się zmienia i coś co w danym roku jest lekturą, w następnym już być nie musi. Sami rodzice, którzy często przychodzą po lektury do biblioteki publicznej są bardzo zdziwieni, że książki są wypożyczone. Wydaje im się, że jak w księgarni od ręki dostaną to, po co przyszli. Może współpraca biblioteki publicznej ze szkołami w najbliższym otoczeniu będzie plasterkiem na taką bolączkę? Żeby móc się choć w niewielkim stopniu przygotować na nowe lektury a nie dowiadywać się w ostatniej chwili od czytelników, co akurat jest lekturą? Pozdrawiam serdecznie

  2. Zaiste. Co wybory, to kanon. 🙂 Pretensje rodziców – a i takowe bywają – powinny być kierowane do bibliotek szkolnych, a nie publicznych o brak odpowiedniej ilości lektur. Poza tym cierpią na tym tylko dzieci. Nie dość, że większość lektur nie nadaje się dla dzieci i młodzieży w obecnych czasach, to jeszcze dzieciaki są “nagradzane” za ich – niezawiniony przezeń – brak.

Skomentuj Bibliotekarz Anuluj pisanie odpowiedzi