Bibliotekarka okradła 100 osób. Przez lata wykorzystywała dane czytelników.
Wizyta w bibliotece może skończyć się bardzo źle… (Fotolia)
Sprawa wyszła na jaw, kiedy mąż jednej z bywalczyń biblioteki otworzył adresowany do niej list. Z jego treści wynikało, że jego żona ma do spłacenia ponad cztery tysiące kredytu z odsetkami. Mężczyzna bardzo się zdenerwował. Był przekonany, że małżonka robi coś za jego plecami – donosi „Fakt”.
Kobieta sprawdziła list i odkryła, że ktoś wziął na nią tzw. chwilówkę. O sprawie powiadomiła policję. Policjanci zaskoczeni nie byli. Już wkrótce bowiem zaczęły do nich spływać kolejne zgłoszenia.
Proceder trwał blisko 10 lat
Wszystkich poszkodowanych łączyło jedno – byli czytelnikami miejscowej biblioteki. To miejscowa bibliotekarka kopiowała ich dowody osobiste, a potem wykorzystywała je do zaciągania pożyczek. Sumy były stosunkowo niewielkie, bo od 500 do 3000 tys. zł. Wydawała je na kosmetyki i ubrania.
Co ciekawe, na początku kobieta… spłacała zaciągnięte zobowiązania. Podawała nawet swój adres do korespondencji. Kiedy spłacać przestała, wkroczyły firmy windykacyjne. A te już szukały osób, na które nazwiska wzięto pożyczki.
Według ustaleń prokuratury, Beata K. wyłudziła ok. 315 tys. zł od 97 osób. Działo się to w latach 2014-15. Bibliotekarka zadeklarowała dobrowolne poddanie się karze i uiszczenie długów. Ale podczas rozprawy zmieniła zdanie. Drugie posiedzenie sądu odbędzie się we wrześniu.